Będę pisała książkę o próbie porwania samolotu, w której brałam udział

Mam zlecenie od Wydawnictwa Otwartego, filia Znaku. Próba porwania miała miejsce 13 grudnia 1980 roku, miałam 16 lat. Oto reportaż telewizyjny na ten temat:

pt Bombowa historia, serdecznie polecam.


Leczenie z uzależnienia

Spędziłam sześc tygodni w prywatnym ośrodku terapii uzależnień, gdzie leczyłam się z uzależnienia od benzodiazepin. Teraz nie biorę leków i świetnie śpię, piję tylko zioło zwane męczennicą. Postanowiłam napisać o uzależnieniu.

KAROLINA(Y)

– Znowu ruszasz łokciem tak by wyszło pięć razy! – Złości się Karolina Jeden- znowu sprawdzałaś, czy na rejestracjach mijanych samochodów jest liczba pięć!
– Nie panuję nad tym – broni się Karolina Dwa.
– Nieprawda! Gdybyś chciała to byś mogła, przeszkadza mi to w myśleniu!
– Naprawdę nie mogę, to się samo dzieje.
– Bzdura! Sama tym sterujesz tak samo jak pochłaniasz wielkie ilości psychotropów na sen, a mogłabyś zasnąć bez nich!
– Nie, to ty mogłabyś zasnąć bez nich, a nie ja.
– I w kółko do mnie gadasz w myślach, już prawie ruszasz ustami, ale wstyd! Męczysz mnie – mówi Karolina Jeden.
– Spróbuję z tym powalczyć – odpowiada Karolina Dwa.
– Akurat! Beze mnie nie dasz rady!
– Wiem, dlatego mówię do ciebie.
-, Ale potrzebuję wreszcie jakoś schudnąć – mamrocze Karolina Dwa.
– Znowu pomyślałaś to tak, by wyszło pięć!
– Nie wytrzymam kiedyś. Jedna z nas musi się zamknąć.
– Nudzą mnie już te twoje stany lękowe – denerwuje się Karolina Jeden.
– Ty też je masz, bliźniaczko.
– Nie mam! Nie jestem ani twoją bliźniaczką ani twoim klonem. Stworzyłaś we mnie małego potworka, który przeszkadza mi żyć.
– Jesteś bierna przecież – powiedziała Karolina Dwa.
– Hahaaa, użyłaś dwóch słów po sześć liter, co nie zwiastuje niczego dobrego w twoim chorym umyśle. I nie jestem bierna.
– Nienawidzę Cię
– Wzajemnie moja droga.
– Jezu, chyba jestem pierdolnięta – pomyślała Karolina Dwa.
– Hahaaa, jednak nigdy nie pozwolę Ci odejść, bawisz mnie. Tylko znowu piłaś! Jesteś nawalona. To mi się nie podoba, bo wpływa tez na mnie, masz wytrzeźwieć i wziąć za siebie! I szukaj pracy, do cholery!
– Nie krzycz, głowa mnie boli.
Karolina (y) od ponad pół roku nie miała pracy, szukała po ogłoszeniach, zarejestrowała się na kilku portalach, niestety przychodziły oferty tylko z call center lub „kierowca autobusu”, choć wyraźnie zaznaczyła, że nie ma prawa jazdy. Pisanie do gazet nagle się skończyło, odpowiedź była jedna: „nie przyjmujemy tekstów z zewnątrz,” a portale proponowały wolontariat. Prowadziła jeszcze prywatne warsztaty pisania, ale zgłosiła się tylko jedna osoba i właśnie kończyły pracę. Kryzys chyba dotknął wszystkich. Poza hydraulikami, myślała gorzko.
Od lat cierpiała na bezsenność, musiała brać psychotropy a, wizyty u lekarza kosztowały, leki także. Aby pracować, musiała być wyspana! Spała, ale po lekach. Tylko i wyłącznie. Karolinie Jeden się to nie podobało, ale trudno! I tak zrobiła postępy, choć natręctwa i tiki nerwowe to chyba jedno i to samo. Ale przynajmniej od dawna zachowywała abstynencję. No, raz jej się zdarzyło, ale wtedy wylądowała na krzaku i więcej tego nie powtórzy, nie mogła się podnieść, pomógł jej jakiś obcy facet z psem i dzięki niemu dotarła do domu. Miała przyjaciół – Gośkę, Kaśkę, Ewę i Tomka, – ale nie mogła zwalać na nich swoich problemów. Na natręctwa są leki, ale Karolina(y) już nie mogła patrzeć na tabletki a co dopiero zażywać kolejne.
– Proszę brać dwie asentry dziennie, to pomoże – doradziła pani psychiatra, która za wizytę brała sto pięćdziesiąt złotych, a opakowanie asentry kosztowało trzydzieści.
Znajomi! Miała ich sporo, wielu wśród znanych ludzi, ludzi na stanowiskach, ale oni jakby nie byli zainteresowani pomocą, choćby w znalezieniu pracy. Inna sprawa, że Karolina(y) ich nie prosiła, wiedziała, jaka będzie odpowiedź, no i wstydziła się. W dorobku miała cztery napisane książki, na umowę o dzieło, czyli bez etatu i bez ubezpieczenia zdrowotnego. Tylko pisanie nadawało sens jej życiu. Do pracy, takiej zwykłej, bała się iść, bo nigdy nie pracowała poza redakcjami, ale tam czas nie był „0d – do”.
Teraz liże lekko palec, dmucha w niego i ociera o spodnie. Kolejny tik czy natręctwo. Karolina Jeden chwilowo milczy, ale gotuje się w sobie.
Nie ma stałego mężczyzny, a raczej ma, ale to jest dość dziwny układ. No to ma czy nie ma? Oto jest pytanie. Nic chyba w jej życiu nie jest normalne, poukładane, sama postanowiła kiedyś, że nie przystosuje sie do społeczeństwa, bo ono jej się nie podoba z tą swoja hipokryzja. No to nie może teraz narzekać.
Nigdy nie idź za stadem, powtarzała jej matka, pamiętaj! W stadzie jest może bezpiecznie, ale duszno!” No i posłuchała. Jej matka miała rację, więc Karolina(y) żyła swoim indywidualnym życiem, za co jedni ją uwielbiali, a inni nie znosili. Tych drugich było więcej. „Za to jest cena”, przypominały jej się słowa matki. Ale nie potrzebowała uwielbienia tłumów, choć marzyła o sławie i pieniądzach. Ale czy tylko ona? Ona jedynie przyznawała się do tego.

Dziś znalazła ogłoszenie, sieć sklepów z używaną odzieżą poszukiwała sprzedawców, zgłosi się! Tylko na kasie fiskalnej się nie zna, ale spróbuje, może ja poduczą. Do tego chyba się nadawała.
– Ty się do niczego nie nadajesz poza pisaniem i siedzeniem przy komputerze – zaśmiała się Karolina Jeden – Ciekawe, co zrobisz, jak ci się skończą tabletki i nie będziesz mogła wstać do takiej pracy?
– Pojdę do lekarza, mam ich trzech – odpowiedziała wściekła Karolina Dwa.
– W tym dwóch płatnych, a ten znajomy tak szybko cię nie przyjmie, bo za dużo zażywasz, moja droga.
– Pójdę i spróbuję!
– Wyrzucą cię po tygodniu, założę się – stwierdziła Karolina Jeden.
– A zakładaj się, z kim chcesz!
– Zakładam się z tobą, tylko z tobą. I wygram. Potrafisz tylko siedzieć, pisać i prosić się tego twojego faceta o datki na życie, bo z pisania nie umiesz wyżyć.
– Zgłosiłam się na rozmowę rekrutacyjną do call center – wyjęczała Karolina Dwa.
– Nie przejdziesz jej pozytywnie, nie ma szans. Jesteś antylogiczna, nie odpowiesz prawidłowo na pytania. Wiesz, co to jest outsourcing?
– Nie.
– No widzisz, nie masz szans!. Poza tym bez tabletek zaśpisz do pracy, znam cię.
– Wcale mnie nie znasz, jesteś móją drugą ja i cos tam kumasz, ale same złe rzeczy, nie doceniasz mnie, nie dopingujesz, nie mobilizujesz….
-, Bo nie po to istnieję.
– Zamknij się, choć na chwilę!
Karolina(y) nie wierzyła w tę drugą, ale ona była i rozmawiała z nią. Czasem jej słuchała i milczała, ale wciąż jednak była obecna. Na pewno nie miała rozdwojenia jaźni. Po prostu ta druga namawiała ją do złych rzeczy a ta pierwsza próbowała z tym wałczyć. Pojawiła się wraz z natręctwami i bezsennością. Karolina(y) nie mogła spać mimo wielkiego zmęczenia fizycznego i wtedy ona się odezwała, no i już została.
Nie no, w szmateksie nie będę pracowała, w call center tez nie, pomyślała Karolina Dwa i natychmiast odezwała się Karolina Jeden:
– Wiedziałam!
– To po prostu nie dla nie, poszukam jeszcze pracy zgodnej z moim zawodem
– To ty masz jakiś zawód?
– Jestem pisarką, zapomniałaś?
– A poza tym? – Spytała Karolina Jeden i Karolina Dwa nie miała na to odpowiedzi.
– ś,ć,ć,ć,c,ć!!! – Stwierdziła Karolina Dwa.
– Znowu to robisz!
– Tak, a co?
– To twoje ci…
– Tak, dużo ci, ci, ci ci, ci ,ci ćś, ćś, ćś, ci, ci! Ale masz rację, do pracy się nie nadaję, poza pisaniem.
– Wiedziałam! – Zawołała triumfalnie Karolina Jeden.
– Numery, numery telefonów, wszystkie znam – mówi Karolina Dwa.
– Książka telefoniczna, hehe, nienawidzę cię.
Karolina Dwa znała wszystkie numery telefonów, ale starała się ich nie pamiętać. Wpisywała w komórkę i zapominała. Technika ją ratowała.
Dzięki technice robiła listę zakupów w komputerze i drukowała. Dzięki technice zapisywała wszystko w plikach tekstowych, a nie na żółtych karteczkach. Dzięki technice miała już pismo lekarskie, nie do odczytania i trochę głupiała. Liczyła tylko dzięki kalkulatorowi online.
Karolina(y) mieszkała w Krakowie, od urodzenia i nigdy nie zamierzała zmienić tego miasta, choć gdyby mieszkała w Warszawie miałaby na pewno prace. Może w jednym z czasopism? Ale Kraków z wąskimi uliczkami był dla niej idealny. Nie trzeba było posiadać samochodu, wszędzie można było dojść pieszo, przynajmniej w obrębie Starego Miasta, a tego Karolina(y) nie opuszczała. Nie jeździła do odległych osiedlach, bo i po co?
Całe jej życie skupione było wokół centrum, Rynku i Kazimierza. Nawet bardziej wokół tego drugiego. Tam miała przyjaciół. Zwłaszcza jedną przyjaciółkę, już od studiów, chyba najlepszą, Gośkę. Starała się spędzać z nią jak najwięcej czasu. Ale też nie mogła jej przeszkadzać, bo przyjaciółka, w przeciwieństwie do niej, pracowała.


Biografia Maćka Szumowskiego

1Wychowywał mnie od  drugiego roku życia, więc jak tylko zaczęłam mówić, nazywałam go Tatą.  Teraz w dziesięciolecie jego śmierci piszę jego biografię. Oto jej fragmenty:

Maciek na studiach prowadził skromny tryb życia, źle się odżywiał, dużo palił, mieszkał w totalnym bałaganie w akademiku. W tamtym czasie w DS “Żaczek” prężnie działał sąd koleżeński. Bywało, że wyrokiem sądu za istotne przewinienia student był z akademika usunięty. Otóż pewnego razu Maciek, jako przeciwnik czystości w pokoju, stanął przed obliczem powyższego sądu, któremu przewodniczył już wtedy asystent prawa, Gwidon Rysiak, zresztą kolega Maćka.
Na rozprawie zjawiło się co najmniej 300 studentów; stołówka była zapchana do ostatniego miejsca. Po mowie oskarżyciela, sędzia oddał głos Maćkowi. Był lekko zdenerwowany, głos mu drżał. Po kilku minutach ruszył z kopyta.
– Cóż to była za obrończa mowa! Zarzuty i argumenty oskarżyciela skruszone zostały w proch, tonąc co chwila w gromkim śmiechu obecnych. Maciej, z aktorską gestykulacją, rozwijał konsekwentnie tezę, że człowiek o duszy i sercu artysty, za jakiego się uważa, ma prawo zachować swój indywidualizm, ergo nie zniżać się do niskich zajęć, kosztem deprecjonowania wartości wyższych. Jak można oskarżać człowieka tylko za to – perorował z emfazą, że jego brudne skarpetki leżą na stole obok konserwy turystycznej, tym bardziej, że nie wiadomo, czy to są moje dolne okrycia płaskostopia, czy też mojego kolegi, który względem porządku w pokoju ma identyczne, co i ja, poglądy – wspomina Stefan Maciejewski.
Zapadł wyrok uniewinniający…  (…)

– Poznałem Maćka w „Żaczku”, gdzie od pierwszego wejrzenia doszedłem do wniosku, że studiowanie to nie jest jego hobby. On mi zresztą kiedyś powiedział, że dla niego uniwersytetem jest życie – wspomina Jan Pieszczachowicz – Maciek z Leszkiem Aleksandrem Moczulskim zagięli na mnie parol jak pojawiła się możliwość zaistnienia „Studenta”. Miałem wtedy stypendium doktoranckie i zajęcia ze studentami na polonistyce. A oni mnie dosłownie oblegali. Ponieważ moja pierwsza praca po studiach była w Wydawnictwie Literackim, więc ja jeden potrafiłem zrobić korektę i adjustację tekstu. Wreszcie mnie przekonali i pracowałem kilka lat. Maciek na samym początku brał udział w redagowaniu pisma, później już nie, rzadko też pisał, kiedy przerzucił się na telewizję. Ale na początku był bardzo aktywny.
– Marzyliśmy o wydawaniu pisma młodej inteligencji, podobnej do „Po prostu”, które zostało rozwiązane, jako pismo zbuntowane, przeciwne władzy. To właśnie władza wymyśliła nazwę „Student”, bo chciała by to było pismo środowiskowe, na co myśmy się nie zgadzali – mówi Edward Chudziński.
Jak wreszcie udało się załatwić i zdobyć wszystkie zgody na założenie „Studenta”, to pierwszy numer ukazał się w 1967 roku na rocznicę rewolucji październikowej, z czego zespół nie był zadowolony, bo to trochę była agitka. Numery rozdawało się w klubach i w akademikach.
W drugiej połowie lat 60-tych przez USA i państwa europejskie przetoczyła się fala studenckiej rewolucji skierowanej przeciwko władzy. “Student” te wydarzenia relacjonował i omawiał, – co mu zyskiwało czytelników.
Jak przyszedł marzec 68 roku, wyszedł numer, który był dosłownie rozchwytywany.
– Najczęściej cytowanym tekstem w polskiej prasie 1968 roku był artykuł” pt. „Gorzka lekcja”, który napisaliśmy w kilka osób, w nocy w mieszkaniu Stefana Maciejewskiego w Bronowicach – mówi Edward Chudziński.
Był to tekst kontrowersyjny dla wszystkich: dla władzy, bo się udało wygrać z cenzurą, która go przepuściła i dla studentów, bo nie aprobował w pełni wszystkich wydarzeń. Ale studenci skandujący: „prasa kłamie” nie chcieli rozmawiać z żadnym dziennikarzem – poza Maćkiem.
“Student” był jedynym pismem w Polsce, który dał szczegółową relację z tych wydarzeń w Krakowie..
– Cenzura szalała, ten numer o wydarzeniach marcowych był rozchwytywany i przez cenzurę i przez partię – opowiada Jan Pieszczachowicz – Namówiliśmy do obrony studentów na łamach najwybitniejsze tuzy ówczesnej humanistyki: Kazimierza Wykę, Michała Hałasińskiego, Tadeusza Kotarbińskiego, Wszyscy napisali w obronie studentów i wszystkie artykuły, włącznie z Kotarbińskim, któremu się wcześniej w pas kłaniali, zostały pocięte przez cenzurę. Wyce wycięli około jednej trzeciej artykułu. Zostałem wezwany na czerwony partyjny dywanik i powiedziałem: „Panowie dajcie spokój, nie powinno się najwybitniejszych obywateli tego kraju cenzurować.. Odpowiedzieli: „To dla dobra kraju”. Ten numer był potem wykradany z bibliotek.
Nie mógł kolejny numer „Studenta” nie wyjść, bo to byłby skandal. Wobec tego Jan Pieszczachowicz siedział cięgiem w redakcji, koledzy wyjmowali z zapasów artykuły, goniec – nawet w środku nocy – biegł do urzędu cenzury i za chwilę wracał: artykuł zdjęty. W końcu Pieszczachowicz poszedł na całość, i jak przed wojną w poprzek pustej strony puścił napis pogrubioną czcionką: „Uczymy się w swojej socjalistycznej ojczyźnie”, czego cenzura nie mogła już zdjąć. Dodał do tego rycinę jelenia na rykowisku. Przed wojną, kiedy cenzura coś zdejmowała, to numer ukazywał się z pustym, białym miejscem. To była tradycja przedwojennej prasy.