Tag Archives: powieść

Recenzja ‚Owcy w krzaku dzikiej róży”

Krytycznym okiem

Autor Jarek Czechowicz:

Do nowej książki Katarzyny T. Nowak podchodziłem jak do jeża. Co to za tytuł? Jak ma się do tego okładka? O czym to właściwie ma być i ku czemu zmierza? Bardzo sobie cenię takie powieści, które najpierw uwierają i irytują, bo coś w nich się rozmywa, skrzeczy, męczy też chwilami… a potem się wie, że można zapomnieć o całej reszcie, bo taką książkę ratuje świetne zakończenie i autorka właśnie czymś takim mnie uraczyła. „Owca w krzaku dzikiej róży” to przewrotna, pełna niedopowiedzeń, inteligentnie napisana powieść z kluczem. Buduje doskonałą figurę wykluczenia i symbolicznie pokazuje, do czego prowadzi nierozwikłana zagadka. Stawia pytania o wolność wyboru i wolność w ogóle. Mocną kreską zaznacza przestrzeń, w której żyje się dla wygody, a tak naprawdę w niewygodzie spędza czas jałowy jak codzienność pośród pasteli, idealnie wyprofilowanych willi, doskonale skrojonych wnętrz oraz całkowicie obojętnych wobec siebie ludzi.

Motyw zniknięcia dość ciekawie wykorzystała ostatnio Małgorzata Warda i mam tu na myśli jej książkę „Jak oddech”. U Katarzyny Nowak jest zaskoczenie, bezradność i niepokój Wardy, ale potem wszystko idzie w zupełnie innym kierunku. Znika małżonek, za którym nikt nie płacze. Żona prezentuje dość zachowawcze pierwsze reakcje na to, iż przepadł bez śladu. Senność, alkohol, niezborność ruchów. Mijające kolejne dni. Dużo wina i rybne posiłki, które powoli wychodzą bokiem. Brak miejsca na rozpacz, brak przerażenia i zagubienia. A przecież znika nie tylko mąż. Człowiek odpowiedzialny za dom w odizolowanej od świata Osadzie, jedyny żywiciel dwuosobowej rodziny żyjącej luksusowo, pan i władca przestrzeni oraz czasu swojej żony, ostoja porządku w miejscu uporządkowanym do granic możliwości. Anna, bohaterka Nowak, zamiast rozpaczliwie gubić się w chaosie, zacznie wbrew oczekiwaniom otoczenia, by cierpiała i wbrew zdrowemu rozsądkowi budować coś stabilnego i pewnego. Coś, czego tak naprawdę nigdy nie doświadczyła, leżąc i pachnąc wśród pastelowych pustych wnętrz i obok mężczyzny, z którym nigdy nic ją nie łączyło. Coś, czego istoty być może nie rozumiała, bo nie miała do tej pory pojęcia o tym, kim jest jako kobieta u boku tego, co zniknął i przestał liczyć się w świecie każącym jej mierzyć się z samotnością oraz odtrąceniem.

Marek zawsze był osobny, samotny. Taki też osobny dom kupił dla siebie i żony w Osadzie. To mała miejscowość nad morzem, nad które nikt z mieszkańców się nie zapuszcza. Ostoja ładu oraz gwarant odcięcia się od tego, co w otaczającym świecie chaotyczne i niepewne. Osada to miejsce, gdzie bogaci, osobni i tragicznie zatomizowani żyją w rytmie niespiesznych rytuałów izolujących od całej reszty. Zabudowani, w idealnie przyciętych ogródkach, z doskonałymi minami, świetnymi zarobkami i wszystkim, co prywatne, zamknięci we własnych czterech ścianach, ale takich nowoczesnych, bez firanek. Osadę wymodelowano na potrzeby tych, którzy chcą się odciąć. Marek wciąż modeluje Annę, ale nie jest zadowolony z efektów swej ciężkiej pracy, w związku z tym po męczącym dniu ucieka w ramiona kochanki, a ta stanie się po jego zniknięciu dobrą koleżanką jego żony. Wariactwo? Bynajmniej. Katarzyna Nowak prowokuje, bawi i zmusza do zadumy. Przede wszystkim jednak prowokuje. Buduje postać cukierkową i przesłodzoną do granic możliwości, by nadać jej charakterystyczne rysy dopiero wówczas, kiedy nastąpi jakieś zdarzenie przełomowe. Nie jest ono traumą, nie jest tragedią. Marek znika. Anna zaczyna poznawać siebie. Nie ma już tego razem, którego świadectwem był wspaniały dom w Osadzie. Osada zaczyna być niepewna siebie. Jedna z jej mieszkanek buntuje się. Działa wbrew niepisanym zasadom. Normalnieje i nie należy już do tej enklawy, do której przywiózł ją kochający spokój mąż.

Anna wraz z pamięcią Michała odrzuca iluzję i fasadowość, w jakich żyła na własne życzenie. To taka kobieta bez właściwości, której charakter nakreślać ma mężczyzna z aspiracjami. Marek aspiruje do tego, by stworzyć dom idealny. Pojawiają się pęknięcia, coraz bardziej widoczne rysy. Mężczyzna u Nowak nie jest zadowolony z siebie samego ani z kształtu świata, który podporządkowuje się jego dyrektywom. I znika. To zniknięcie jest początkiem zaskakujących zdarzeń. Budują je krótkie, rwane dość mocno i mało wiarygodne sceny. Pozornie. Pośród tych drętwych dialogów, przewidywalnych spotkań, spędzania czasu na niczym i opowiadaniu o codziennej nudzie autorka „Owcy w krzaku dzikiej róży” kryje wybuchową mieszankę ironii, dobrego humoru i złośliwości trochę, bo życie nikogo w tej książce nie oszczędza, ale niewielu wpada na tak proste rozwiązania jak bohaterowie, by po prostu temu życiu się nie dawać.

Pojawiają się tropy budzące niepokój i intrygujące na tyle, żeby przykuć skutecznie do lektury. Co tak naprawdę się wydarzyło? Jaki charakter ma relacja Anny z Beatą, do której życia i łóżka Marek uciekał przez sennością Osady? Mamy w tej książce kilka w zasadzie historii, kilka ważnych tropów i wątków obrazujących bezgraniczne wręcz umiłowanie wolności własnej, której w żaden sposób nie można osiągnąć. Powodów blokujących poczucie spełnienia jest kilka. Czasami na drodze do osiągnięcia szczęścia stoi coś będące tego szczęścia rzekomym gwarantem. Nowak buduje też ciekawą metaforę samej Osady, z której ktoś ucieka ze wszystkimi tego konsekwencjami i ktoś staje w opozycji do ustalonych zasad. A wszystko zmierza do wspomnianego już zakończenia, które jest świadectwem i czarnego humoru, i przede wszystkim ironii oraz zmysłu obserwacyjnego życia samej autorki.

Czyta się zatem „Owcę w krzaku dzikiej róży” z wciąż zmieniającym się nastawieniem do tej dość enigmatycznej historii. Katarzyna T. Nowak opowiada pozornie prostą historię o utracie i zysku z tej utraty, ale jednocześnie wciąż puszcza do nas oko i każe traktować świat przedstawiony z dość dużym dystansem, bo w tej książce naprawdę nic nie jest tym, czym się wydaje. To opowieść o pewnych szczelinach w naszym życiu, które ujawniają fałsz i niezadowolenie, każąc nie tyle spoglądać wstecz oraz wyciągać wnioski, co przede wszystkim uwierzyć w przyszłość, gdzie można spełnić marzenia przy jednoczesnej niepewności tego, jak to się robi. Sprytne i wiarygodne, choć początkowo zupełnie niezapowiadające skrytego potencjału. Ale takie książki biorące z zaskoczenia lubię bardzo. Mimo tego, że nie odkrywają przede mną prawd objawionych. Nowak umie za to zadawać pytania, a potem pozostawiać czytającego bez odpowiedzi i za to cenię sobie jej krótką powieść o kobiecej metamorfozie.


A pamiętacie „Babcię”?;-)

 

Babcia i ja.

Szalony dziennik.

 

Grudzień, 1.

Postanowiłam odwiedzić swoją babcie. W akcie desperacji. Uwielbiam staruszkę, ale chyba bez wzajemności.

– Babciu, pomóż mi, nie mogę znaleźć pracy, nie mam już pieniędzy, zapisałam na różne portale i przyszło mi na maila „ Kierowca autobusu” a wyraźnie zaznaczyłam, że nie mam prawa jazdy, proszę pożycz  mi trochę kasy – wydukałam.

– yghrfdev –powiedziała.

No tak, przecież ona ma nie może mówić. Ale słyszy!

– Dobrze mnie rozumiesz, sypnij grosze, masz przecież tyle pieniędzy, daj mi dwadzieścia złotych na chleb – prosiłam.

– ghnfbrcfj – powiedziała pokazując na chlebak.

Tez nie ma gdzie trzymać pieniędzy, pomyślałam, zaraz ją okradną fałszywi inkasenci.

Niestety w chlebaku był tylko chleb. Lekko spleśniały, wzięłam trzy kromki.

– A masz jakieś tabletki na sen? Nie  mogę spać, wstaję zbyt późno i w efekcie ciężko mi się dowlec na rozmowy kwalifikacyjne, których i tak nie mam, ale jestem dobrej myśli.

Babcia sięgnęła ręka do kieszeni purpurowego szlafroka i podała mi jedna tabletkę. Dobre i to.

W kuchni zauważyłam świeżo pokrojoną szynkę, więc szybko porwałam dwa plastry i grzecznie się pożegnałam. Alez ona jest skąpa!

 

 

Grudzień 11

Tak dalej być nie może. Rzodkiewka nie zaspokaja moich potrzeb. Jadę do babci! Ponieważ mam w domu ogród zoologiczny pełen roztoczy, wytarzałam w kurzu spódnicę, bluzkę, założyłam  na głowę brudną chustkę i pojechałam do babci. Niech zobaczy, jaka jestem bidna! W tramwaju dziwnie na mnie patrzyli, ale na szczęście nikt nie sprawdzał, czy mam bilet.  Babcia mieszka na 9 piętrze w bloku. Wsiadłam do windy, udało się wysiąść (bo ona wciąż się zacina) i zapukałam do sąsiadki. Tej babcinej.  Otworzyła po trzecim dzwonku i gapieniu się w wizjer.
–  Jestem wnuczką pani Ali, no wie pani, mieszkacie na tym samym piętrze. Czy może mi  pani dać choć te oliwki, co to babcia kazała dać na przechowanie?
– Jaka wnuczka? Pani Ala córki nawet nie ma, a co dopiero wnuczkę! Spadaj dziadówo jedna!  Już ja znam takie „wnuczki”! – trzasnęła drzwiami.  Babcia tez tkwiła przy wizjerze, bo widziałam jej oko. Nie, to nie!, wkurzyłam się.  Wsiadłam do windy, nacisnęłam przycisk „ parter” i natychmiast zacięłam się miedzy 8 i  9 piętrem. Roztocza mnie atakowały, a na poziomie piętra babci miałam tylko oczy. I co zobaczyłam? Jak obie panie wynoszą na klatkę wypasione fotele, stolik, flaszki, paczki papierosów, karty do gry w pokerka i  jakieś miski pełne sałatek. Nie mówiąc o gotówce!
Nacisnęłam czerwony przycisk pt „alarm”, ale nic się nie stało.. Dalej tkwiłam w windzie, kichając jak szalona. Obie panie zaśmiewały się do łez (nie wiem z czego!) i pociągały z gwinta.  Chyba w końcu mnie zauważyły, bo po dwóch godzinach przyjechało pogotowie techniczne i wyciągnęło mnie z windy.
Staruszki grały w pokerka na całego. Podeszłam do nich,  mdląc prawie z pożerających mnie roztoczy oraz klaustrofobii .
– Dajcie choć coś do przebrania – wymamrotałam.
Babcina sąsiadka westchnęła ciężko, ale wyniosła z mieszkania kwiecistą podomkę.  Chyba jeszcze bardziej zakurzoną niż mój strój.
– Gdzie mogę się przebrać? – spytałam.
– Tutaj – zarechotała – w naszym klubie.
Zacisnęłam zęby i postąpiłam zgodnie z instrukcją. Staruszki  dostały kolejnego ataku śmiechu.
– Babciu, a może choć trochę tej sałatki byś dała?
– yhmfryugotrf – odpowiedziała.
– a ta podomka to stówka – oznajmiła jej sąsiadka.
Szybko porwałam garść sałaty i uciekłam.. Po schodach.
Ta podomka jest straszna.

 

 

Grudzień 13

Budzik w komórce chyba naprawdę jest zepsuty. Zdążyłam jednak do sklepu i do banku ( w czapce z daszkiem)bo przez niepamięć krótkotrwałą – po  leku na sen –   i tik nerwowy – mruganie oczami –  trzy razy źle wpisałam hasło do strony internetowej. A może to nie tik? Od dawna wybieram się do okulisty po jakieś okulary na p czy na s, specjalne dla rybaków , kosmonautów i komputerowców, jakieś takie lekko przyciemnione, żeby mnie tak ekran nie raził. Ale nie mogę zdążyć oczywiście, bo mają otwarte do 18.

Nic nowego się nie wydarzyło poza tym, że czajnik w którym gotuję wodę spalił się permanentnie i kawa ma dziwny smak. W poniedziałek spróbuję nastawić dwie komórki, może wreszcie mi się uda.  Przy czym jedna z nich będzie dzwoniła w lombardzie. Może mnie powiadomią?  Odpisałam na parę meili. Odwiedziła mnie koleżanka, która niedawno chirurgicznie podniosła sobie górne powieki i zaczynam obsesyjnie o tym rozmyślać, bo efekt jest piorunujący. ( I na pewni tik by mi zniknął bo przez 3 tygodnie ma się szwy, raczej trudno o intensywne mruganie), zasnęłam około 7 rano czytając biografię Houllebequa (nigdy nie wiem jak się to pisze) i dowiedziałam się że już w młodości preferował te podniszczoną wyblakłą kurteczkę, w której pojawił się w Polsce. Namiętnie też grał w rozmaite konkursy gazetowe, wygrywając jakieś okropne gadżety albo próbkę kawy. Dziwne zajęcie, ale chyba też spróbuję. (Babcia też gra, ma stertę firmowych bluzeczek i kubków).

Mój znajomy wygrał raz toyotę i się załamał. Nie dość, że musiał ją odebrać zawiniętą czerwoną kokardą na Rynku Głównym obserwowany przez tłum ludzi i w  blasku fleszy, rozpakować, coś tam powiedzieć do kamery i odjechać, to jeszcze żona natychmiast ją uszkodziła waląc w słup przy parkowaniu. Prawie płakał, bo okazało się, że toyoty nie można zamienić na gotówkę ani sprzedać przez rok a on nie  miał na czynsz.  W dodatku wcale nie lubił konkursów tylko mleko, a wtedy była jakaś akcja że jak zamiast mleka w kartonie znajdziesz wodę, to znajdziesz się szczęśliwym posiadaczem nowiutkiej toyoty.  Teraz też jest jakaś akcja z mlekiem (w nagrodzie żywa gotówka) i nawet wysłałam kilka smsów ale z powodu niepamięci krótkotrwałej wyrzuciłam stare opakowania a bez nich nie udowodnię, ze to właśnie mój sms jest tym szczęśliwym. Zagram jeszcze kilka razy, o ile nie zablokowali mi komórki. Chyba nie zapłaciłam rachunku. Coś ze mną wyraźnie nie tak: tik, zapominam różne rzeczy, zamiast w drzwi trafiam w ścianę a dziś uderzyłam się z całej siły czołem w umywalkę myjąc zęby. Zaraz zdiagnozuję się w Internecie. Może to astygmatyzm?

Nigdy, przenigdy nie wolno czytać ulotek dołączanych do leków – natychmiast pojawiają się wszystkie skutki uboczne. Niestety odkryłam że tik nerwowy jest jednym z nich.  Dziwne jak na fakt, że mam rozluźnione mięśnie. Może powiek to nie dotyczy. Inną nowością było to, że na moje konto wpłynęła mizerna kwota pomniejszająca lekko mój limit debetowy.

Czy coś jeszcze się wydarzyło? Chyba  dopisałam coś na zabazgranej żółtej karteczce samoprzylepnej. Aha! Już wiem co. Okazało się, że niedaleko mnie naprawią mi czajnik bezprzewodowy, który ostatnio postawiłam na zapalonej kuchence elektrycznej i spalił się podgrzewacz. Serwis działa oczywiście do 17, więc znów pewnie będę gotowała wodę na kawę w garnku. Po wstaniu nie mogę obyć się bez kawy z mlekiem, cukrem trzcinowym i papierosami marlboro w miękkim opakowaniu. Jak zawsze nastawiłam budzenie w komórce, ale albo go nie słyszę albo po prostu wyłączam. Na żółtej karteczce samoprzylepnej (mam ją na biurku w tym samym miejscu) tkwi jak byk: “kupić porządny budzik”. ale te sklepy z agd są czynne zwykle do 18 i jakoś nie mogę zdążyć.

Nie ćwiczyłam dziś na domowym wioślarzu, mam wyrzuty sumienia ale przesuwanie mebli to w końcu też niezły wysiłek fizyczny.

Chyba wrócę do łóżka, ale nie będę już czytała bo mi tik przeszkadza. Wypalę jeszcze jednego malboraska i zagryzę jabłkiem. Po czym zgaszę lampkę nocną z kolejną nadzieją, że jednak budzenie zadziała. Zauważyłam, że jak mniej śpię, mam więcej energii. Może wreszcie uda mi się wyrzucić do kosza samoprzylepną żółtą karteczkę po załatwieniu wszystkich spraw z listy.

Babcia hula, na szczęście w jakimś kasynie!

Ale to  ONA wdarła się do mojego komputera i mojej komórki.  Zdalnie, co ciekawsze.  Nawet smsa przysłała: “Gram o milion, ale nie licz na nic”.

Pukanie do drzwi. Ale jakie?!!  Pożar? Wojna? Komornik? Nie, to tylko babcia. Razem ze swoją sąsiadką.

– O jak miło – wyjęczałam, rozglądając się panicznie  po pokoju, w którym wszystko było zakurzone, delikatnie mówiąc.

– Dobra, dobra, nie udawaj, tylko wpuszczaj –  oznajmiła sąsiadka babci. Babcia w kwiecistej podomce stała obok i uśmiechała się szyderczo. Jak to ona.

No to wpuściłam.

– Fajowe te rzeczy, które sprzedajesz na gumtree.pl. Ja kupiłam poradnik (boski!!!) i butelkę po “Kubusiu” – powiedziała sąsiadka, siadając na jedynym krześle, które miałam. Babcia rozlokowała się na podłodze. A właściwie to się położyła i zaczęła chrapać.

– Co tam masz jeszcze, bo się nam spieszy! – sąsiadka babcina zlustrowała pokój.

– No widzę, że babcia trochę teges , no, zmęczona, a ja nic chyba nie mam – odpowiedziałam..

– Nie zmęczona, tylko niewyspana! Szalałyśmy całą noc. OO widze czajnik elektryczny i termos. Dam dwa złote.

– Cooo? Chociaż 5 złotych, na bilety – jeknęłam.

– Jakie bilety? Do nas? Mowy nie ma!  – szturchnęła babcię, która udawała, że śpi (ona wciąż udaje), wzięła pod pachę mój czajnik oraz termos, demonstracyjnie położyła dwa złote na moim biurku (jeszcze tego mebla bronię nogami i rękami)  i obie wyszły.  Uff, co za dzień….

Grudzień 24
Dziś na moją skrzynkę meilową przyszło nowe ogłoszenie z portalu „praca dla dziennikarzy” pt „pracownik serwisu działu ogumienie”.   Brzmi intrygująco, ale chyba muszę zmienić swoje CV.
Może jak napiszę, że pracowałam jako kucharka i pani na zmywaku (zamiast jakaś tam dziennikarka i pisarka) to nagle dostanę ofertę na stanowisko szefowej w jednym z największych i najlepiej sprzedających się miesięczników w Polsce?  Tylko dlaczego w ofertach do pracy na zmywaku żądają CV?  A jeśli już, to czy pozwolą  mi myć gary w rękawicach ze względu na moje delikatne dłonie, wrażliwość i uduchowienie?  Poradziłam się znajomego. Odpisał, co następuje:
„Obawiam się, że jak zaczniesz pisać, że jesteś kucharką, może to zostać źle zrozumiane. To już lepiej pisać, że jest się specjalistą serwisu ogumienia. Nie. Też nie dobrze. To może: nic nie umiem, ale szybko się uczę (z zaznaczeniem, że zmywam tylko w gumowych rękawiczkach). Nie, no też źle. Cholera, ciężko pisze się CV.”.
Spytam babcię, ona się zna na wszystkim.  Na pewno mi podyktuje.  Byle nie w pięciu obcych językach, które zna , bo języki w tej pracy są  niemile widziane.  Chociaż…?   Mycie garów po niemiecku, po angielsku, po francusku? Muszę to stanowczo przemyśleć.  Babcia zna jeszcze włoski i tzw. język migowy. Myślę, że właśnie ten ostatni będzie  największym atutem w moim nowym CV.
No to poszłam . O, dziwo nie zacięłam się w windzie a drzwi do babcinego mieszkania były otwarte. Siedziała w ogromnym fotelu przed telewizorem, popijała piwo i paliła papierosa.  Jak zwykle.
– Babciu, doradź mi, co napisać w Cv by dostać pracę? – spytałam, klękając u jej nóg.
– Po włosku? Francusku? W esperanto?
– Babciu! To ty mówisz???
– yhahahajahahu – odpowiedziała, sięgając po fajkę wodną. Naprawdę za dużo czytała Lovecraft;a.
Zanim zdążyłam zripostować, wkroczyła sąsiadka w dresie od Gucciego  i w lokówkach na głowie.
–  To termoloki, muszę się spieszyć – wydyszała – bo się spalą!   Pociągnę z faji i spadam!
– Uff, dobre zioło –  wypuściła dyma – A ta żebraczka znów tutaj?  Może dajmy jej kawałek pora?
– Litość nie zna granic – zgodziła się babcia .

Jako że zbliżają się Święta , przypomniałam sobie ostatnią Wigilię u babci. Wyglądała mniej więcej tak:

Ledwo weszłam,  babcia wręczyła mi ołówek.

– Prezent pod choinkę – wyjaśniła.

– To znaczy, że mam pisać  –  spytałam wzruszona, że doceniła moje opowiadania, które niedawno jej pokazałam.

– Tak, bierz kartkę i pisz. Listę zakupów na jutro. Robię obiad świąteczny – uśmiechnęła się szeroko i bezzębnie.
– Babciu, znowu zapomniałaś…
– Nie gadaj. Niczego nie zapomniałam, tam leży z naklejoną kartką : ” moja sztuczna szczęka”. A teraz pisz – babcia wyraźnie popadła w rozmarzenie i zaczęła dyktować:
szczupak
Roześmiałam się.
– O co ci chodzi?
– O nic, ale szczupak w święta???
– Pisz dalej, nie mamrocz. Karp, łosoś, dorsz, mintaj…
– Babciu ale 12 ryb to niekoniecznie 12 potraw…
– To nic! Zmieszamy je z makiem, inne z kapusta jeszcze inne z grochem lub sernikiem i będzie te twoje 12 potraw
– Coś jeszcze? – spytałam nieśmiało.
– Pytanie! Okoń, sardyny , makrela wędzona, tuńczyk. I zapisz jeszcze ” wszystko gotowe” .  No! – ucieszyła się babcia.
– Znaczy się mam w pudelkach kupować?
– W pudelkach, słoikach, jak wolisz. A i o pizzy nie zapomnij, bo padniemy z głodu. Teraz zamknij oczy bo idę po kasiorę.

Zamknęłam. Po sekundzie była z powrotem.

– Masz tu 30 zł i wracaj z zakupami – oznajmiła stanowczo.

Jasne, zwłaszcza ryby za to kupię!

Wieczorem wracam  do babci z gorąca pizzą za cale 30 złotych. Bez ryb.
Babcia i sąsiadka już czekają przy stole nakrytym jakąś firanką.
– No wreszcie – zawołały na mój widok –  Głodne jesteśmy , daj te pizze!
– Mozę tak na talerzyki?
– EEE po co, kładź na stół, obok sianka i opłatków.
Sąsiadka już  miała w ustach wielki kęs pizzy , ale zamarła na słowo: “opłatek”
– Droga nasza pseudo krewniaczko, życzymy Ci – oznajmiły chórem – mnóstwo kasy byś na następny rok miała na te ryby dla nas!
I zabrały się do jedzenia. Ja tez. Nawet niezła ta pizza. Z tuńczykiem. Z karpiem nie mieli.
Zniknęła błyskawicznie. Starsze panie włączyły  radio i zaczęły pląsać przy kolędach.
– Napij się wina dziewczyno! – zachęcały – To Wigilia! A nasze winko domowej roboty!
Więcej nie pamiętam. Obudziłam się przykryta kocem w łazience. W pokoju obie panie spały.
– Babciu? Babciu – lekko potrząsnęłam jej ramieniem – A co na świąteczny obiad?
– – Jak to co? Opłatek!
To była naprawdę niesamowita Wigilia, pomyślałam. Na klatce schodowej natknęłam się na kolędników.
– Nie macie po co iść, maja tylko opłatek – mruknęłam.
– Cooo? zawsze dają po dwie stówki!
Ukryta za nieletnimi kolędnikami odśpiewałam dwie kolędy.
– Ty weź, nie molestuj dzieci, masz tu 30 zeta na pizze i wracaj na obiad – oznajmiła babcia – a wy dzieciaczki kochane, zaśpiewajcie jeszcze raz, mam dla was kopertę, jak co roku – zawołała radośnie babcia.
Brnęłam w śniegu po pas do jedynej otwartej pizzerii.
– Poproszę – zaczęłam, szczękając zębami.
– Pizza już czeka. Jak co roku z czekoladowymi choinkami, proszę nieść delikatnie.
Szłam naprawdę bardzo wolno i żadna choinka się nie złamała.
– Babcia zawołała: U lalaa! Wesołych Świąt!
Tylko, że ona stała na klatce schodowej, a ja zatrzasnęłam się w windzie z powoli topniejącymi choinkami.

Faktycznie: ulala!

 

 

 


Nie mogę się doczekać;-)

Kiedy będę mogła więcej napisać o filmie „Kasika Mowka”.

Na razie pracujemy wstępnie nad scenariuszem, ale wciąż jest 85 %  pewności, ze film będzie w kinach w przyszłym roku.

Jak to zwykle bywa, nie wszystko zależy od nas, choć mamy  silną wolę i działamy!  A reż. tętni optymizmem.

Ja trochę obgryzam paznokcie z nerwów;-)

(tak serio to  nie obgryzam paznokci, ale tak się pisze i niech tak zostanie:-)

Staram się nie napinać za bardzo, bo wtedy zazwyczaj się nie udaje.

Jeszcze jakieś dwa, trzy tygodnie i mam nadzieję, ze wreszcie będę mogła opisać całą historię.

{P.S. A mój e-book (komedia!)  już prawie gotowy. Jeszcze okładka i będzie do kupienia;-)}

Zdecydowałam się na e-book, bo wedle krytyków „wpisałam się w nurt mrocznej literatury” i taką też planuje kolejną – papierową – powieść.