Chyba chciałam pisać drugą część „Kobiety w wynajętych pokojach”, ale nie spodobał mi się ten tekst i napisałam „Kasikę Mowkę. A oto, co znalazłam: (straszne banały;-)
„Kobieta stoi na balkonie. Za nisko.
Wciąż jest bezimienna. Próbowała nadać sobie imię, ale żadne nie pasowało.
Ma piękne nowe mieszkanie. Tyle, że puste.
Niczego się nie nauczyła. Tylko lęku nabrała jak wody w usta. Tak naprawdę to los wszystko za nią zmienił, szepcząc: „życie jest nieprzewidywalne, kochanie. Nie masz na nie żadnego wpływu”. A może to ona sama tak szepcze.
Jeszcze chwila, jeszcze kilka takich miesięcy, dni, godzin i zwymiotuje. Rzygnie na całą okolicę. Puści pawia na całą teraźniejszość, tę prawdziwą i wyimaginowaną. Błąd zrobiła, trzeba było wynieść się za siedem gór, lasów i rzek, a nie zaledwie kilka przecznic dalej.
„Życie jest nieprzewidywalne, kochanie. Na nic nie masz wpływu…”, szept w jej głowie.
Ładna jest. Atrakcyjna. Tylko oczy jakieś inne.
Wraca do przeszłości, czepia się tego, co minęło jak głodny kleszcz ciepłego ciała.
Wie, ze nie ma czasu. Nikt nie ma.
Kiedyś żyła wyłącznie przyszłością. Teraz się jej boi. Kiedyś miała imię…
xxx
No to ja to pierdolę. Tak po prostu. Dla swojej twarzy w lustrze ja to pierdole. A on niech dalej kłamie, opowiada o żonie która schudła prawie trzydzieści kilogramów, a to wszystko przeze mnie, bo ta miłość do mnie to tragiczna jest i prawie operowa, Szekspir wysiada. I dzwoni, po latach spotykania się, dzwoni i mówi, że on przyjść nie może, bo ma doła, bo zona chora, bo chuda i znów ma depresję, więc on nie, nie pomoże mi, nie zrobi zakupów, tak wie ze mam gorączkę, że wirus mnie dopadł, ale on pił cała noc, wiec teraz nie da rady, bo ma kaca i doła tez ma i musi się wyleczyć a jak się wyleczy to tak, zadzwoni, jasne.
I nie dzwoni i siedzę bez leków, bez jedzenia, bo miał zadzwonić i przynieść, ale przecież się leczy. Leczy piwem, wódką, winem, ale ja to pierdolę. Człowiek – trucizna, trzeba go trzymać z daleka od siebie, tylko jak, skoro serce wciąż woła..? A może to nie serce, może to zwidy…
Urojenia, że dom, że mężczyzna, że obiady, spacery i kino i takie te proste sprawy nasze codzienne.
Ale nie mnie pisane.
A ja tylko tej zwyczajności, codzienności chciałam.
Ale nie mnie pisane.
Prania, gotowania, mycia garów, słuchania muzyki i oglądania filmów chciałam i nawet kłótni też chciałam i trzaskania drzwiami i godzenia się potem i jego chrapania chciałam.
Ale nie mnie pisane.
Sama wypisałam swój los i schowałam w kufrze i tam musze wrócić by nie sczeznąć, nie skończyć w kaftanie na oddziale dla tych do odstrzału.
Sama siebie odstrzelę. Jak będę chciała. Nie dam się, nie pozwolę sterować sobą.
No, przychodził, wychodził, miłość wielka, tak? Tragiczna, tak? A ja chciałam zwykły fartuch założyć i może jakieś spaghetti, może tarta, może ryż, umiem gotować, dom tez umiem stworzyć, ale nie chciał tego.
Te moje sińce pod oczami i ten wyraz twarzy i to spojrzenie schowam tam, w kufrze, musze tam iść. Tu nie ma dla mnie miejsca. Ja go nawet kąpać chciałam, gąbką myć, nacierać balsamem, w piżamę ubierać, bo to takie ważne mi się wydawało, by miał piżamę no i pantofle i szampon i golarkę…i cóż jeszcze…? Biurko mu kupiłam, komputer, kapcie, ale on nic, nic poza moim ciałem nie chce.
I już wiem. To nie mnie jest pisane.
Miałaś racje babciu, że mi się nie uda. Ale skąd mogłam to wiedzieć? Chciałam być jak inni z rosołami na obiad i pieczonymi kurczakami, sprzątaniem i myciem garów w fartuchu ,podomce. A znalazłam tylko mężczyznę, który ma żonę, pracę której nienawidzę i samotność. Mam swoją normalność. I dorosłość, zakłamaną, sprzedaną konwenansom i pełną smutku. Wszyscy wokół SA tacy sami. Pacynki.”