Grudzień kojarzy mi się ze świętami, karpiem i moim wujkiem. Kim jest wujek, właściwie nikt w rodzinie nie wiedział. Pojawił się znienacka w jakiś grudniowy dzień, oznajmił że jest wujkiem i długo tłumaczył dlaczego, ale nikt tego nie zapamiętał. Zaprosiliśmy wujka na obiad w pierwszy dzień świąt. Przyszedł elegancki, w garniturze, kapeluszu….jak spod igły. Ledwo wszedł zaczął mówić. Wujek ma słowotok. W naszej rodzinie prawie każdy miał słowotok poza ojcem, więc dogadywaliśmy się bez trudu choć dla postronnej osoby mogło to wyglądać dziwacznie. W każdym razie wujek zasiadł przy stole, na honorowym miejscu, zwykle zarezerwowanym dla taty, czyli „u szczytu stołu”. Stół był wielki, szeroki, dębowy, po prababce. Rodzinę stanowiły 4 osoby ale i tak rozkładaliśmy stół na święta.
Na obiad był akurat indyk . Nasz tata, w przeciwieństwie do mojej siostry, mamy i mnie, starał się być zawsze bardzo uprzejmy wobec gości, savoir vivre itd. My też byłyśmy uprzejme ale zachowywałyśmy się naturalnie, tak jak zawsze, a nie SPECJALNIE dla wujka. W domu klęliśmy jak szewcy i jaraliśmy sporo papierosów. No ale skoro jest wujek, prawdziwy czy nie, to powstrzymywaliśmy się od rozmaitych „kurw”. Tata wniósł na półmisku pokrojone plastry indyka, podzielone na białe i ciemne części. Stanął obok wujka.
– Wujek, jaki chcesz kawałek mięsa? Delikatniejszy biały czy ciemny?
– Wszystko jedno
– Jak to wszystko jedno? To nie jest wszystko jedno! Wybieraj!
– Kiedy naprawdę nieważne jaki to będzie kawałek. Na pewno będzie znakomity, wszystko u was jest znakomite, więc niewa…
– Jak to nieważne?! To jest bardzo ważne !
A mięso stygnie. My też.
– Nałóż mu wreszcie, przestań się wygłupiać, wszyscy siedzimy głodni – wtrąca mama.
– Pss, pss, jak ty się zachowujesz przy gościach – głośnym szeptem mówi tata – Sama byś mogła podawać wujkowi.Ja tu za kelnera robię!
– Czy wujek się zdecydował? Bo ręka mnie boli, a mięso już prawie zimne i nie będę co chwila latał do kuchni i odgrzewał.
– Kiedy naprawdę wszystko jedno – mówi wujek słabym głosem.
Wreszcie matka wstaje, zabiera talerz i nakłada szybko wujkowi kilka kawałków ciemnego mięsa. Wujek oddycha z ulgą, bierze w dłoń sztućce, serwetę podkłada pod brodę i w tym momencie ojciec ręką zabiera mu wszystkie kawałki mięsa z powrotem na półmisek.
– Coś ty mu dała? Wujkowi trzeba dać najdelikatniejsze kawałki. Na pewno woli te białe. Prawda, wujku?!
– Ależ ja lubię i ciemne, daj jakiekolwiek…
-Jak to JAKIEKOLWIEK DO KURWY NĘDZY ?! TO PO CO JA SIĘ TAK KURWA STARAM? JE WUJEK CZY NIE JE??!
– Nie mam co – słabiutko odpowiada wujek i kurczy się na krześle.
– A kurwa jego mać, mam w dupie święta, niech sobie wujek sam wybierze co tam chce.
I tak wujek pojawiał się już w każde święta niezrażony pierwszym wrażeniem. Nawet przyzwyczaił się do nas. Przychodził zawsze w tym samym garniturze, od progu zaczynał coś mówić (zwykle o tym, żebyśmy przestali palić i o szkodliwości palenia a potem, jak to on przeskakiwał z tematu na temat i tak w kółko) i siadał przy stole. Każda z nas starała się nie siedzieć obok wujka, bo to już byłoby przechlapane. Jak wujek dorwał ofiarę, to opowiadał i opowiadał i jeszcze kazał patrzeć na siebie i słuchać. Siadał i gadał. Mimo że chodziliśmy po pokoju, robiliśmy kawę czy cokolwiek, wujek dalej siedział i gadał. Po obiedzie odprawiał ten sam rytuał: wyciągał z kieszeni złożoną kartę, rozkładał na stole i mówił: opowiem wam dowcip. I zaczynał opowiadać -ten sam co roku. Chowaliśmy głowy pod stół, ale potem śmialiśmy się już w głos, ryczeliśmy wręcz ze śmiechu, łzy się nam po policzkach lały, ale nie z dowcipu oczywiście. Wujek był zachwycony. Gorzej, jak nagle wyskakiwał z nowym dowcipem, zwykle o Żydach. Matka nie wytrzymywała nerwowo, wyzywała go od antysemitów, ojciec przytakiwał wujkowi i podkręcał atmosferę (specjalnie). Kłótnie takie były co roku ale trwały chwilę, po czym na stół wjeżdżał sernik mamy, więc wszyscy się uspokajali. Robiła niesamowity sernik.Potem nażarci jak fiks, siedzieliśmy przy winie i rozmawialiśmy. Wujek mówił cały czas, ale już się przyzwyczailiśmy. Miał nas za bandę wariatów, ale zdecydowanie nas lubił. My go też.
Kiedyś chciałam go o coś spytać.
-Wujek! A gdzie ty w Krakowie mieszkasz?!!!!! Przy jakiej ulicy?!!!!
– Ależ kochana – mówi wujek cichutko – czemu ty tak krzyczysz?
– To wujek słyszy?
Nie wiem dlaczego, ale zawsze mi się wydawało że do starszych ludzi trzeba mówić głośno. Właściwie to cud, że nie uciekł od nas.
Wujek – ostatni nauczyciel belcanta w Polsce – (wyjaśniam: wujek uczył śpiewu i dykcji, a bel canto to specjalny włoski styl śpiewu operowego) – był też nałogowym hazardzistą. Zawsze ale to zawsze brakowało mu pieniędzy, a w domu miał niesamowite antyki i antyczne przedmioty warte majątek. Tylko że powoli znikały , zastępowane jakimiś meblościankami. Kiedyś odwiedziłyśmy go z siostrą ( z antyków pozostał może jeden mebel), już domyślając się przyczyny znikania.
– Wujek, niech się wujek przyzna, że gra w karty na pieniądze – mówimy – To nic złego, niech wujek nam powie prawdę.
– Ja w nic nie gram, kochana (zawsze dodawał „kochana”), na żadne pieniądze. No, kiedyś grało się w pokerka ale teraz jestem biedny i z kolegami mamy własną grę.
– A jak się ta gra nazywa wujku?
– Do pięciuset.
No to sprawa jasna.
– Absolutnie nie na pieniądze! To tylko taka nazwa, kochana. A masz może jakąś stówkę ?
No i tak to było z wujkiem. W skrócie. Bo wujek to wieeeeeelka historia. Siostra nakręciła o nim etiudę „Siedem lekcji miłości”.
Rodziny nie ma, stołu nie ma, wujek gdzieś jest ale już go nie widuję. Pewnie gra w karty.