Tag Archives: kobiety

Małżeństwo (nie) mile widziane, trailer i recenzja

malzenstwo-nie-mile-widziane.html TU DO KUPIENIA

TRAILER (powyżej)

Intrygująca, zabawna komedia o perypetiach kobiety szukającej męża na portalach randkowych i matrymonialnych.

Bohaterka, szukając swego ideału, poznaje cały przekrój męskich typów. Czy jednak uda jej się znaleźć tego jedynego? Tym bardziej, że poprzeczkę zawiesiła wysoko: szuka praktykującego katolika w katolickim kraju…

za 10 zł!

Serdecznie polecam!

I PIERWSZA RECENZJA:

jak-nie-znalezc-meza.html

Katarzyna T. Nowak jest autorką powieści Moja mama czarownica. Opowiaść o Dorocie Terakowskiej; Kobieta w wynajętych pokojach oraz Kasika Mowka. Małżeństwo (nie) mile widziane jest jej debiutem w dziale książek elektronicznych i myślę, że bardzo udanym debiutem. Powieść jest swoistego rodzaju poradnikiem, odpowiadającym na zadane już na okładce pytanie: Jak nie znaleźć męża, czyli niebezpieczne związki po polsku.
Bohaterką powieści Małżeństwo (nie) mile widziane jest Kinga, kobieta po czterdziestce, która próbuje znaleźć męża na portalach randkowych i matrymonialnych. Panom stawia bardzo wysokie wymagania, ale, o dziwo, wielu z nich odpowiada na jej anonse. Kilku udało jej się poznać osobiście, z wieloma utrzymuje stały kontakt telefoniczny, mailowy bądź prowadzi rozmowy na gg. Tylko z jednym, Mikołajem, widuje się często, niemal codziennie, co miesiąc świętując rocznicę poznania w realnym świecie. Sama stwierdza, że jest to niezwykła, ciepła więź, a jednak szuka dalej, chociaż zupełnie nie wiem czego. Zgłasza się nawet do programy „Rozmowy w toku”, aby opowiedzieć o swoich przemyśleniach i doświadczeniach. Czy znajdzie mężczyznę odpowiedniego dla siebie? Po odpowiedź odsyłam do tekstu.
Małżeństwo (nie) mile widziane zostało napisane w narracji pierwszoosobowej, co pozwala czytelnikowi poznać myśli i uczucia bohaterki. Są one wręcz do bólu szczere, jak to w pamiętniku. Cięty, żartobliwy, pełen dystansu do siebie i świata język miejscami bawi do łez. Panowie z portali randkowych są niekiedy wręcz karykaturami. Każdy ma więcej wad niż zalet, ale to nie oznacza, że są beznadziejni. Czasem bowiem bohaterka mówi o dziwnych zwyczajach i przypadłościach ciepło, tak, jakby właśnie one jej się podobały.
Powieść zawiera bogactwo złotych myśli i błyskotliwych określeń. Katarzynie T. Nowak udało się też stworzyć Kingę tak, że nie jest ona do końca ani dobra, ani zła. Budzi wiele czasem sprzecznych emocji. Politowanie, współczucie, irytacja, zrozumienie oraz szczere rozbawianie towarzyszą czytelnikowi niemal od pierwszych zdań powieści. Bohaterka ma bardzo silną, wręcz zaborczą osobowość. Jest kobietą niezależną, na wskroś samodzielną, pełną życiowej energii, wyzwoloną. Jedno jej się nie udało nigdy, nie zyskała mojej sympatii. Im bardzie mnie jednak irytowała, tym szybciej i chciwiej zanurzałam się w tekst. Dlaczego? Właśnie sama nie wiem, ale może któryś z czytelników rozwikła tę zagadkę.
Komu polecam Małżeństwo (nie) mile widziane? Niezdecydowanym, wciąż szukającym szczęścia daleko. Smutnym i zgorzkniałym, aby nauczyli się śmiać, może z samych siebie. Samotnym, by zobaczyli, jaką drogą nie iść. Wszystkim, którzy mają ochotę na dawkę dobrego, niewymuszonego humoru.

Autor: o czwartek, czerwiec 14, 2012 (Aneta Rzepka)



Powiedział Lis

Nie przeżyłam rozwodu, bo na szczęście nie wyszłam za mąż. Podobnie jak moi rodzice uważałam, że papierek nie jest potrzebny do bycia razem, a może nawet przeciwnie?

Wiele związków na kocią łapę ma się dobrze do dziś (niektórzy wzięli ślub dopiero po kilkunastu latach wspólnego życia, by uporządkować sprawy prawne).

Tymczasem wszystkie moje koleżanki, które wyszły za mąż na studiach, dziś są już po rozwodach. I twierdzą, że wolą żyć same niż przeżywać to jeszcze raz.

Tak to jest z tymi, którzy biorą ślub bo „tak trzeba”, bo „wszyscy tak robią”, bo ciąża….Biorą ślub nie dla siebie, lecz dla innych: rodziny, sąsiadów, znajomych. Niejako z rozpędu, no bo skoro wszyscy to my też musimy, prawda?

Moja znajoma po rozwodzie usłyszała od koleżanki: „Poniosłaś straszną porażkę”. Dostała ataku śmiechu. Od  koleżanki, która od lat żyła w nieudanym pustym, pozbawionym miłości związku, ale uważała, że lepiej tkwić w ciepłym bagnie niż się z niego wydostać. Bo w jej mniemaniu rozwód to wstyd.

Pewien producent telewizyjny radził mojemu koledze, który właśnie wniósł sprawę o rozwód: „ No wiesz! Lepiej mieć pięć kochanek niż brać rozwód!” On także uważał, że to wstyd.

Dziwi mnie, ze w XXI wieku mamy aż tylu hipokrytów. Ludzi, którzy wolą żyć w piekle nieudanego małżeństwa niż po prostu się rozwieść. Tak, właśnie po prostu. Bez prania brudów na sali sądowej, bez szantażu („oskubię cię z całego majątku!”, „zabiorę ci dzieci!”), bez afer.

Inni moi znajomi rozstali się, ale rozwodu nie wzięli, bo nie był im potrzebny. Każde żyje z kimś innym, ale utrzymują dobre kontakty, dzielą się opieką nad dziećmi. Nie godzą się na to by sąd, rząd czy kościół dyktował im, jak mają  żyć.

Nie jest to bowiem kwestia w jakim wieku żyjemy. To raczej problem Polaka-katolika, praktykującego niewierzącego, który wszystko robi na pozór, na zasadzie „co ludzie powiedzą?”

Ciekawe, ze  najbardziej nieudane małżeństwa uchodzą na zewnątrz za idealne.

W domu piekło, dla innych – sielanka.

Nic dziwnego, że mamy w kraju tylu singli. Życie dla innych to pułapka. „Chińska pułapka na palec, z której im bardziej człowiek próbuje się wydostać, tym bardziej się ona zaciska”. (Philip K. Dick)

Taki człowiek to chodząca bomba zegarowa. Albo szuka pocieszenia w ramionach kochanek ( to nie jest wstyd, skądże!) albo siedzi w fotelu przed telewizorem pogrążony w marazmie. I ogląda seriale brazylijskie, by zagłuszyć wewnętrzne tykanie. Przypomina mi bohaterów filmu „Requiem dla marzeń”. Niestety, jakoś nie czuję współczucia.

To było o małżeństwie . Ale rozstania przeżyłam , jak chyba prawie każdy. I , pewnie jak „prawie każdy”, zastanawiałam się nieraz, dlaczego.  To temat rzeka, więc nie rozwijam dalej wątku .

Lepiej przeczytać uważnie ‚Małego Księcia”. Najlepiej w całości i nie jeden raz, a tu fragment:

 

” Dzień dobry – powiedział Lis.

– Dzień dobry – odpowiedział grzecznie Mały Książę i obejrzał się, ale nic nie dostrzegł.

– Jestem tutaj – posłyszał głos – pod jabłonią!

– Ktoś ty? – spytał Mały Książę. – Jesteś bardzo ładny…

– Jestem lisem – odpowiedział Lis.

– Chodź pobawić się ze mną – zaproponował Mały Książę. – Jestem taki smutny…

– Nie mogę bawić się z tobą – odparł Lis. – Nie jestem oswojony.

– Ach, przepraszam – powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: – Co to znaczy „oswojony”?

– Jest to pojęcie zupełnie zapomniane – powiedział Lis. – „Oswoić”, to znaczy „stworzyć więzy”.

– Stworzyć więzy ?

– Oczywiście – powiedział Lis. – Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty także mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeśli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla Ciebie jedyny na świecie. (…) Jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrało by blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki – tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudowne. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu…

Lis zamilkł i długo przypatrywał się Małemu Księciu.

– Proszę cię… oswój mnie – powiedział.

–  Bardzo chętnie – odpowiedział Mały Książę – lecz nie mam dużo czasu. Muszę znaleźć przyjaciół i nauczyć się wielu rzeczy.

– Poznaje się tylko to, co się oswoi – powiedział Lis. – Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół. ”


Trzy singielki i pies

 

Skoro ja jestem singlem, moja pierwsza przyjaciółka jest singlem i moja druga przyjaciółka także jest singlem i nic nie wskazuje na to, aby któraś z nas zmieniła ten stan rzeczy, postanowiłyśmy uroczyście, że za kilka lat ( powiedzmy optymistycznie: dziesięć, ale to jest bardzo optymistycznie ) zamieszkamy wspólnie w domu jednej z nich (tym największym, oczywiście).

Podobno w  Europie  taki model życia powoli staje się zupełnie oczywisty.

To najlepsza alternatywa dla wylądowania w domu spokojnej starości.

My sobie ten nasz dom możemy nazwać jak chcemy, robić w nim co tylko zechcemy bez żadnych pań pielęgniarek czy opiekunek, które będą nas siłą zmuszały do jedzenia i spania w określonych godzinach, zupełnie jak w przedszkolu.

Wiadomo, ze jak mieszka się we trzy, to życie staje się weselsze, problemy łatwiejsze, a i herbatę ma kto podać, gdy któraś zachoruje na zapalenie płuc.

Gdy jedna nagle straci wzrok, pozostałe mogą na zmianę czytać jej nowości literackie i streszczać filmy.

Gdy druga dostanie żylaków i nogi spuchną jej jak bania, pozostałe będą robiły zakupy i mobilizowały ją do ćwiczeń.

Oczywiście każda z nas musi mieć swój pokój z telewizorem, odtwarzaczem dvd i przylegająca do pokoju łazienką. Każda będzie tez wyposażona w słuchawki, ponieważ mamy różne gusta muzyczne. Tylko salon z kominkiem będzie wspólny, bo plotkowanie przez ściany raczej odpada.

Mężczyźni mogą wpadać w odwiedziny, byle nie o tej samej porze i nie naraz.

Pieski i kotki raczej odpadają, to już ustaliłyśmy. No, może jeden wielki pies – na przykład dog – na nas trzy. Będziemy go wspólnie wyprowadzały na potrójnej smyczy. Jak pociągnie, to trudno.

Jak zwariujemy, to też razem.

Czyż to nie urocza perspektywa? W każdym razie na pewno realna.

O wiele bardziej niż znalezienie sensownego, czułego, kochającego, wiernego, lojalnego, szczerego, domowego, wrażliwego i inteligentnego faceta. 😉